Dzień trzeci zaczynamy od bardzo wczesnej pobudki. Wstajemy co najmniej godzinę przed świtem. Krzątamy się po jadalni jak najciszej potrafimy, omijając rozwalone wszędzie po podłodze ciała (oczywiście śpiących turystów;).W holu głównym pakujemy plecaki i jemy coś przygotowanego naprędce. Malkolm „dziedziczy” raki Agnieszki po Foreście, który zrezygnował z dalszej wędrówki.
Ruszamy bardzo szybkim tempie przed siebie. Przed nami tylko szarość. Niby różne odcienie, ale szarość pozostaje szarością ;) Idziemy z dobry kwadrans, gdy postanawiam się zatrzymać na chwilę i zaczekać na Malkolma. Nie żebym musiał długo na niego czekać. Po paru sekundach jest już przy mnie :) W momencie, gdy odwróciłem się do niego twarzą, aż jęknąłem z wrażenia na widok, który ukazał się moim oczom. Na wschodzie jak w znanej piosence „płoną góry…”. Efekt był niesamowity podświetlona czerwonym świtem grań górska. Dodatkowo całość potęgował kontrast tego przepięknego widoku z szarością, która ogarniała wszystko w pozostałych kierunkach. Dzień zaczął się przepięknie. Dobry zwiastun do dalszej wędrówki.(A właśnie… bo nie napisałem jeszcze dokąd właściwie idziemy).
Naszym dzisiejszym celem jest Zawrat, a kto wie jeśli pogoda pozwoli i widoki będą jako takie to może pokusimy się też o Kościelec. Stamtąd będą cudne widoki w głąb Koziej Dolinki, która stanowiła mój obszar badawczy do pracy magisterskiej. Malkolm prowadzi, bo był już wcześniej na Zawracie. W Dolinie Za Kołem dopada nas gęsta mgła. Nie widać otaczających nas grani. Ciężko stwierdzić, gdzie właściwie musimy odbijać na przełęcz. Malkolm twierdzi, że znalazł właściwą ścieżkę. No to w górę! Wchodzimy… przełęcz jest, ale zejście w kierunku Czarnego Stawu strome… coś zbyt strome. Nie, to nie może być Zawrat. Cofamy się w dół do głównej trasy i dalej maszerujemy w śniegu przed siebie. Kolejna decyzja odbicia w górę i kolejny błąd, bo zamiast na przełęczy stoimy na szczycie. Okazało się, że mimochodem zdobyliśmy Mały Kozi Wierch. Czyli jak to mówią do trzech razy sztuka. Następnym razem to już musi być Zawrat. W naszym przypadku na szczęście sprawdziło się to znane powiedzenie i stanęliśmy wreszcie na długo poszukiwanej przełęczy. Na niej zaś znaleźliśmy rozbity namiot oraz bajeczne wyrzeźbione w śniegu przez wiatr grzyby. Pierwszy raz widziałem takie misterne śnieżne rzeźby... niesamowity widok.
Pytamy tak na wszelki wypadek osoby w namiocie, czy wszystko OK. Gdy słyszymy odpowiedź twierdzącą, po krótkiej wymianie grzeczności i wysłuchaniu przez nas ostrzeżeń, że trasa w dół do Czarnego Stawu do łatwych nie należy, szczególnie przy tak zbitym śniegu, ruszamy w dół. Mamy raki więc bez obaw :) Śnieg rzeczywiście jest twardy jak beton. Zęby raków jedynie opierają się na jego powierzchni. Z dużym wysiłkiem wbijam za każdym razem porządnie owinięte pętlami wokół nadgarstków kijki w tę śnieżną skorupę i tak ubezpieczony robię dwa kroki w dół. Czynność powtarzam wielokrotnie do momentu kiedy teren zaczyna się wypłaszczać w kotle Zmarzłego Stawu i robi się bezpieczniej. Emocjonujące było to zejście. W międzyczasie Malkolm strzela mi jedną z moich najbardziej ulubionych fotografii. Idziemy jeszcze parę kroków w kierunku progu Koziej Dolinki, ale już widzimy, że nie ma to sensu. Widoczność jest bardzo ograniczona. Kościelca też nie widać, więc odpuszczamy sobie wdrapywanie się na niego.
Spotykamy po drodze ciekawie wyglądającą parę Litwinów, z miejskimi zimowymi butami na nogach i drewnianym badylem w ręku. Pytamy się dokąd zmierzają, a oni na to, że na Kozią Przełęcz. Tłumaczymy, że tam znaczne trudności i nie ma zbytniego sensu się tam pchać. Chyba zrozumieli, bo zmierzają w kierunku Zmarzłego Stawu. Żegnamy się z nimi serdecznie i ruszamy żwawym krokiem w kierunku Czarnego Stawu. Tam spędzamy kilka chwil na posiłek i wracamy w kierunku Zawratu. Warunki śniegowe na drodze dojściowej do przełęczy uległy diametralnej zmianie. Zamiast betonu mamy teraz przepadzistą breję. Niemożliwe, że w tak krótkim czasie, aż tak mogła się zmienić sytuacja. Wkładamy sporo wysiłku w gramoleniu się do góry. Przed nami dużo wolniej podąża para wędrowców. Widać, że mają jakieś problemy, bo strasznie wolno im to idzie.
Na samej przełęczy okazuje się, że to nasza para Litwinów, zamiast Koziej Przełęczy wybrali Zawrat! Teraz przerażeni stwierdzają, że zejść tą samą drogą w dół nie dadzą rady i pytają jak inaczej dojść do Murowańca, bo tam zatrzymała się ich wycieczka. Tłumaczymy, że o tej porze roku jedyna możliwa droga wiedzie naokoło, przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich, Doliną Roztoki do drogi na Morskie Oko stamtąd w dół i dopiero później przez Waksmundzką Rówień na Halę Gąsienicową. Straszny kawał drogi… ale się wkopali! Postanawiają iść dookoła, twierdzą przy tym, że wszystko będzie lepsze od powrotnej drogi z Zawratu w dół.
Gdy z Malkolmem dochodzimy do Piątki jest jeszcze na tyle wcześnie, że postanawiamy skoczyć na Kozi Wierch. Dochodzimy bardzo wysoko po stoku, ale bardzo ciepły dzień i późna pora sprawiają, że robi się nieprzyjemnie lawiniasto i bezpieczniej będzie jednak wrócić. Mimo tego, to był bardzo udany dzień w górach. Resztę czasu spędzamy na gawędzeniu z Forestem i posilaniu się. Nazajutrz wracamy. Epilog do moich tekstów poswięconych majówce napisze już sam Malkolm ;) Główne zdjęcie posta autorstwa Malkolma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz