piątek, 30 lipca 2010

Mont Blanc cz. IV - 04 lipca 2010



Po twardo przespanej nocy (była to pierwsza taka noc, która przespałem od zmierzchu do rana bez najmniejszego przebudzenia) wstajemy rozprostować nogi. Z niepokojem wypatrujemy Adama na zejściu do schroniska Gouter. Na ciemnych skałach ciężko cokolwiek dostrzec, więc wlepiamy swój wzrok w śnieg zalegający w kuluarze Rolling Stones. Tam powinniśmy pewnie lada chwila wypatrzeć Adama. W między czasie zwijamy namioty i pakujemy nasze plecaki. Robimy też jeszcze kilka zdjęć dla patronów i sponsorów, korzystając z idealnej pogody. Zaczynamy się już niepokoić o Adama i zbierać do wymarszu jemu naprzeciw, gdy na śnieżnym stoku wyłania się jego postać. Jest bardzo zmęczony, ale mówi, że odzyskuje stopniowo siły w trakcie schodzenia.

Razem z Malkolmem idą do szafek depozytowych w schronisku Tete Rouse i tam przepakowują swoje plecaki. My z Agą ruszamy w dół do górnej stacji Tramwaju du Mont Blanc. Większość trasy pokonuję zjeżdżając na tyłku po pokrywie śnieżnej. Zaoszczędzam dzięki temu sporo sił. Ostatnie metry zejścia do stacji kolejki przechodzimy po skałach lodowcowych wygładów. Czeka na nas jeszcze tylko przeprawa przez rwący górski potok i po chwili dochodzimy do budynku stacji. Zmęczeni siadamy z Agnieszka na ławce. W międzyczasie przyjeżdża tramwaj. Chłopaków jeszcze nie ma, więc jeszcze nie wsiadamy. Po niecałym kwadransie szybkim krokiem dochodzą do nas Adam z Malkolmem. Siedzimy na ławce snując plany na najbliższe dni i fotografując krajobrazy.

Wreszcie pada komunikat o nadjeżdżającym tramwaju. Ustawiamy się w kolejce oczekując na przyjazd naszego środka transportu. Bilety kupiliśmy w dwie strony, więc teraz nie mamy się o co martwić. Okazuje się jednak, ze reszta pasażerów poza biletami ma także ze sobą plastikowe płytki koloru czerwonego. Orientujemy się, że musimy odebrać je w budynku stacji okazując wcześniej bilety. Łapiemy się na jedne z ostatnich kart powrotnych tym tramwajem. Następny odjeżdża dopiero za półtorej godziny. W wagonach makabryczny ścisk. Ledwo wszyscy się mieścimy. Czuem, że ta trasa powrotna kolejką nie będzie zbyt komfortowa. Moje przypuszczenia okazują się trafne. Gdy po 20 minutach tramwaj dojeżdża do Chalette z ulgą wydostaję się na zewnątrz.

Szybko przemieszczamy się do górnej stacji kolejki linowej Bellevue i po krótkim czasie stojąc w wagoniku zmierzamy w dół. Przez okna dostrzegamy na parkingu nasze auto. Na dole sprawnie się przepakowujemy i wyjeżdżamy w kierunku Chamonix w celu odnalezienia kampingu. Poznany w Gouterze Anglik polecał nam Marmottes i zamierzamy z jego rady skorzystać. Dojeżdżamy na miejsce w sporym deszczu. Czekamy w samochodzie aż ulewa ustanie, później rozbijamy namioty, kąpiemy się i biorąc najpotrzebniejsze rzeczy wyruszamy pieszo do centrum Chamonix. Przed wyjściem spotykamy naszego znajomego Anglika i zamieniamy ze sobą kilka zdań. Okazuje się, że jest przewodnikiem i lada dzień z kolejna grupą wraca na Mont Blanc.

W Chamonix odnajdujemy restaurację, gdzie wreszcie zamawiamy porządny obiad. Jestem głodny jak wilk. Wybieramy z Agą danie dnia, w którego skład wchodzi zupa cebulowa z topionym żółtym serem, fondue oraz szarlotka. Chłopaki obawiając się trochę francuskiej kuchni zamawiają po pizzy. Jestem zachwycony tym co jem. Porcje są na tyle duże, że nawet ja jestem w stanie najeść się do syta. W drodze powrotnej na nasz kamping odnajdujemy jeszcze w lesie ruiny kapliczki. Położona jest ona na brzegu malowniczego stawu. Robimy masę zdjęć w tym miejscu. Fotografujemy także oświetlone światłem zachodzącego słońca bajeczne turnie Alp Francuskich. Koło godziny 22.00 z pełnymi żołądkami smacznie zasypiamy.

















1 komentarz:

  1. Ludzie pomóżcie im w wyprawie na Elbrus- przecież te relacje są świetne a zdjęcia w swoich ujęciach wprost unikalne!!!

    ENTUZJASTA

    OdpowiedzUsuń