poniedziałek, 31 maja 2010

W Tatrach Słowackich – Czerwona Ławka


Pierwszą moją wycieczką w Tatry Słowackie była wyprawa wraz z Michałem na Przełęcz Czerwona Ławka i na Krywań. Na Krywań dwukrotnie nie udało mi się wejść, ze względu na warunki pogodowe, a dokładniej szalejące burze, które raz nas przepędziły z wysokości około 2000 m n.p.m. a drugi raz gdy podchodziliśmy już na Mały Krywań. Wtedy to chyba przeżyłam jedną z gorszych burz w Tatrach. Decyzję odwrotu (a właściwie: ucieczki) podjęłam, gdy na przeciwległym stoku, po drugiej stronie szerokiego żlebu rozbłysnęło uderzenie pioruna. Nie wiem, ile to było metrów od nas, ale ciągle pamiętam huk w uszach i błysk. Z burzami w górach nie należy chojrakować i ja tym bardziej nie mam zamiaru!

Jeśli Krywań jest taki niegościnny wybieramy inny szlak. Kolejnego dnia Michał proponuje Czerwoną Ławkę, na której miał już okazję być. Pogoda na szczęście teraz dopisuje. Ruszamy szlakiem ze Starego Smokovca w kierunku Doliny Malej Studenej doliny (nie wiedzieć czemu na polskich mapach tłumaczonej jako Dolina Małej Zimnej Wody). Mijamy piękne wodospady i już żałujemy, że nie mamy przy sobie aparatu fotograficznego, a to dopiero początek dnia.



Szybko przeszliśmy dolinę zakończoną dość wysokim progiem, ponad którym mieści się schronisko Teryho Chata. Idziemy oczarowani pięknem doliny, spotkaną kozicą i potężnymi granitowymi górami z najbardziej chyba spektakularną zachodnią ścianą Łomnicy (2190 m n.p.m.). Wokół jej i okolicznych szczytów zaczynają się zbierać cumulusy mimo wczesnej jeszcze, porannej godziny, co oznacza koniec przyjemnych promyków Słońca. Boimy się, że znów zacznie się ten cyrk, co poprzedniego dnia na Krywaniu. Póki jednak nie grzmi – idziemy!



Był to koniec czerwca, a powyżej schroniska, w rejonie malowniczych Spiskich Stawów, zalegało jeszcze sporo zleżałego śniegu. Patrząc na mapę i szukając w pamięci Michał starał się wskazać kierunek marszu. Nie było to jednak takie proste, gdyż szlak na dłuższym odcinku musiał być schowany pod śniegiem, no i dawno nikt tędy nie szedł. Michał wskazał grzbiet na zachód i proponował podejście bliżej w celu odnalezienia drogi na właściwą przełęcz. Poszedł pierwszy, a ja za nim ostrożnie stąpając po twardym śniegu na coraz to bardziej stromym płacie.


Kiedy zaczynało mnie już niepokoić szukanie szlaku, który wyraźnie długo nie wykazywał niczyjego zainteresowania, Michał krzyknął wreszcie: Jest! I naszym oczom ukazał się żółty pasek namalowany na skale, a obok niego wystający pionowo ze śniegu łańcuch. Jest to ponoć najdłuższy łańcuch w Tatrach, ale nie wiem czy nam się liczy, bo początek był schowany głęboko pod śniegiem :P.


W miejscu, z którego startowaliśmy już na właściwy szlak należało się więc bez pomocy tegoż łańcucha wgramolić na półkę, będącą gdzieś na wysokości mojego nosa. Michał to jakoś sprawnie zrobił, a ja musiałam się trochę nagimnastykować. Spodziewałam się czegoś jednak łatwiejszego. Michał widząc moje kłopoty ze startem pyta czy chcę iść wyżej. Jest to szlak jednokierunkowy i zdaję sobie sprawę, że wspinaczka nie będzie prosta, a ja byłam jeszcze bardzo niedoświadczona. Po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że trudniej niż na tej półce chyba nie będzie, a poza tym będzie już normalnie funkcjonujące ubezpieczenie. No i miałabym problem, żeby teraz zejść z tej półki z powrotem.


Ruszamy więc dalej w górę. Michał szybko przeskakuje z półki na półkę, czasem odwraca się by zobaczyć jak sobie radzę. A radzę sobie nieźle. Szlak nie jest na szczęście eksponowany, gdyż poprowadzony tuż nad wąskim żlebem. Jest jednak dużo chwytów i stopni. Pomagam sobie czasem łańcuchem. Niekiedy jednak zadaję sobie pytanie, co miał na myśli założyciel szlaku, dając umocnienie na środku gładkiego, pionowego wygładu. Tym bardziej, że można ten wygład obejść całkiem przyzwoitą półeczką. Tak więc przyklejona do ściany pomykałam takimi półeczkami i kiedy trzeba było gramoliłam się na te wyżej położone. W pewnym momencie Michał zrobił odpoczynek na skale, a gdy się do niego zbliżyłam oznajmił, że przełęcz jest nasza.


Trochę mnie to zdziwiło, że tak szybko poszło, no a ściany wciąż pną się w górę. Były to ściany Małego Lodowego Szczytu i Prostrednych Hrot po drugiej stronie. Na szczyty te nie wiodą żadne szlaki turystyczne, a z tej perspektywy nie wyglądają też gościnnie, choć nie widzimy wszystkiego, bo chmury są coraz niżej. Na przełęczy nie ma dużo miejsca, więc postanawiamy już schodzić. Łańcuch rzeczywiście ciągnie się nieprzerwanie. Na szczęście odcinek zejściowy jest już łatwiejszy technicznie i szybko lądujemy na płacie śnieżnym, już nie tak dużym jak po wschodniej stronie Czerwonej Ławki.


Niedługo później spotykamy sympatyczną rodzinę świstaczków. Żałujemy, że nie uwiecznimy ich na zdjęciach, ale może i dobrze że nie odstraszamy ich aparatami. Więc spędzamy niezapomniane chwile sam na sam z hałaśliwą rodzinką. Przez całą trasę spotykaliśmy tylko dzikie zwierzęta, co podniosło znaczenie wycieczki. Ludzi spotkaliśmy dopiero przy schronisku Zbojnicka Chata, położonym w górnej części Velkiej Studenej doliny (polskie tłumaczenie: Dolina Staroleśna). Otoczonej potężnymi ścianami Javorovego Szczytu (2418 m n.p.m.) i Świstowego Szczytu (2383 m n.p.m.), poniżej których rozsypane są znów malownicze jeziorka. Niebo zaciągnęło znów na dobre, ale my szybko i radośnie schodzimy już do Starego Smokovca, gdzie nagradzamy się pysznym smażonym serem z ziemniakami i lokalnym piwkiem ;)



Zdjęcia umieszczone w poście pochodzą z innych wypraw niż opisana, ale oddają właściwe miejsca. Dziś umieszczając ten wpis, przeglądam informacje i zdjęcia z tego szlaku na Internecie. Najbardziej rzuca mi się w oczy informacja, że szlak czynny jest od 1 lipca do 30 października… i wszystko jasne ;)

1 komentarz: