niedziela, 23 maja 2010

Cima Ombretta Oriantale – burzliwy romans z „żelazną drogą”


Po paru przesiadkach autokarowych i długich godzinach spędzonych w pozycji siedzącej, wreszcie stoimy na początku naszej wędrówki po Dolomitach. Martwię się o Agę, która tuż przed samym wyjazdem ostro się pochorowała powoli dochodzi do siebie, ale zażywane medykamenty i osłabienie po chorobie początkowo bardzo daje jej się we znaki.


Ruszamy z miejscowości Malga Ciapela w kierunku schroniska Falier. Początkowo drałowanie asfaltem, później jeszcze kawałek drogą gruntową i wchodzimy na leśną ścieżkę. Bardzo szybko zaczynamy nabierać wysokości i po upływie krótkiego okresu czasu wychodzimy ponad górną granicę lasu. Otwiera się widok na potężną południową ścianę Marmolady. Po drodze mijamy jeszcze zabudowania pasterskie, gdzie robimy dłuższy postój na sesje zdjęciową zwierząt gospodarskich na tle przecudnej alpejskiej panoramy. Dalej trasa wiedzie dnem doliny Val Ombretta. Kolejny dłuższy odpoczynek jest już w schronisku Falier. Tego dnia wychodzimy jeszcze kilkaset metrów powyżej schroniska i na wielkim gruzowisku skalnym pod ścianą Marmolady rozbijamy swój pierwszy obóz. Zaczyna mi doskwierać pewna dolegliwość żołądkowa, która będzie dawała mi się we znaki jeszcze przez kilka kolejnych dni. Po każdym posiłku zjadałem garść tabletek węgla, po czym szybko udawałem się w kierunku większego głazu, położonego jak najdalej naszego obozu :)Czysta męczarnia… Na szczęście tortury te dopadały mnie dopiero pod koniec kolejnych dni wędrówki, nie doskwierając mi specjalnie podczas marszu. Jak to w Dolomitach bywa trochę czasu nam zajęło zlokalizowanie źródła wody. Gdy ci co mogli napoili się i najedli do syta, smacznie zasnęliśmy, zmordowani trudami podróży autokarem i 700 metrami wysokości, które zdobyliśmy tego dnia. To był pierwszy nocleg powyżej 2000 metrów podczas tej wyprawy.

Kolejnego dnia zapadła decyzja, że uderzamy po naszą pierwszą ferratę. Wybór padł na Cima Ombretta Orientale. Jest to mało wybitny szczyt w grani, za to z przepięknymi widokami na południową ścianę Marmolady. Według przewodnika Ombretta to jeden z łatwiejszych trzytysięczników w Dolomitach. Na samym początku schodzimy do schroniska Falier, skąd zakosami po gęsto zarośniętym habaziami stoku mozolnie pniemy się w górę. Upał tego dnia mocno daje się nam we znaki. Krajobraz w trakcie wędrówki zmienia się jak w kalejdoskopie. Po usypisku gruzowym dochodzimy do Przełęczy Passo Ombrettola, skąd Malkolm z Marcelem robią skok na Sasso Vernale, a reszta grupy powoli schodzi w kierunku początku ferraty na Cime Ombrette. Zakładamy cały szpej na siebie i rozpoczynamy najciekawszy fragment wędrówki. Wspinaczka tą żelazną percią, rzeczywiście jest łatwa. Po pokonaniu progu skalnego naszym oczom ukazuje się wielkie pole rumoszu, którym wiedzie już prościutka trasa na szczyt… i znów żeby nie było przypadkiem za przyjemnie plany mocno krzyżuje nam burza. Na tej wysokości, odsłonięci, obwieszeni żelastwem poczuliśmy się co najmniej nieswojo. Droga via ferratą w dół po mokrej ścianie, przypiętym do stalowej liny odpadała. Początkowo kontynuowaliśmy marsz w kierunku szczytu, jednak po tym jak nieopodal uderzający piorun wyzwolił falę ciepła, która owionęła nas (oblewając przy okazji zimnym potem) poszukaliśmy czym prędzej niecki, na której dnie usadowiliśmy się, izolując od podłoża naszymi kaskami. Pozbyliśmy się także całego żelastwa, które taszczyliśmy ze sobą (karabinki, lonże, kijki itp.). Nie wiem jak długo tam siedzieliśmy, ale w moim odczuciu trwało to całą wieczność. Wreszcie uznaliśmy, że chyba najgorsze minęło… idziemy dalej.

Gnani adrenaliną szybko znaleźliśmy się na szczycie. Był to nasz pierwszy zdobyty podczas tej wyprawy trzytysięcznik (3011 m n.p.m.). Jednak i tu nie mieliśmy czasu na radość. Przerażony usłyszałem brzęczenie stalowego krzyża, który znajdował się na Ombretcie, a Marcel podobny dźwięk zarejestrował, gdy w odruchu radości podniósł swe kijki trekingowe do góry. Czmychnęliśmy do groty, wydrążonej pod samym szczytem w czasie trwania pierwszej wojny światowej, aby przeczekać chwile zagrożenia. Malkolm, który został na szczycie chwilę dłużej, aby strzelić jeszcze kilka fotek nie zauważył, że schodzimy się skryć. Gdy zorientował się, że nas nie ma, pomyślał, że zeszliśmy w kierunku via ferraty i szybko ruszył piarżystym stokiem w dół . Tak rozpoczął się cały ciąg poszukiwań i feralnych wydarzeń. My szukaliśmy Malkolma, a Malkolm nas. Skończyło się to półgodzinnym błądzeniem po stoku oraz wybitym palcem głównego bohatera przygody.

Samo zejście z Cimy Obretty było już stosunkowo łatwe. Pod koniec trasy tuż przed dojściem do żelaznej kapsuły biwaku M. Dal Bianco czekał nas jeszcze nieco trudniejszy odcinek drogi ubezpieczonej stalową liną. Dalej już prosto w dół do dobrze nam już znanego schroniska Falier, gdzie czekały na nas nasze plecaki. I znów gramolenie się kilkaset metrów w górę do miejsca naszego biwakowania. Drugi aktywnie spędzony dzień w Dolimitach był bardzo obfitujący w przygody :) Kolejną drogą, która na nas czekała była grań zachodnia Marmolady…, ale o tym już innym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz