niedziela, 17 lipca 2011

IV Wyrypa Beskidzka










To dla mnie pierwsza wyrypa. A uprzedzając złośliwe komentarze: półwyrypa. A będąc drobiazgowym: 56% wyrypa. Zwał jak zwał, to świeżutka i jeszcze gorąca relacja z tej oto wycieczki.






Pociąg relacji Katowice - Wisła 15.07.2011 godzina 18.34. Jakaś połowa pasażerów wygląda podejrzanie podobnie. Coś tu się święci, coś co widać już na stacji Ustroń Zdrój, gdzie pociąg prawie całkowicie pustoszeje, a do sporego już tłumu na peronie dołącza jeszcze większa fala ludzi.





Tak, to jest miejsce startu IV Wyrypy Beskidzkiej, w której i ja (po nagłym odkryciu tej imprezy) postanowiłam spróbować sił. Po zapisach i krótkim, acz treściwym przywitaniu, okazuje się że jest nas 160. Ruszamy o 21-szej.



I w ten oto sposób rodzi się długa dżdżownica, zwana również na trasie kometą, pielgrzymką i sznurkiem, ludzi przede wszystkim idących po przygodę i chyba sprawdzenie siebie. Jest tu sporo zorganizowanych grup znajomych, jak i pojedynczych jednostek. Ale nikt tu nie jest sam, znajomości nawiązują się już w pociągu, na peronie, na trasie i na postojach.


Nie jest to konkurs z bogatymi nagrodami. Nie wpisujemy się do księgi rekordów Guinnessa. Nie zdobywanmy żadnych punktów w klasyfikacjach generalnych. Jedyny pożytek z imprezy to to, że agitujemy zbiórkę pieniędzy na pomoc chorego Sebastiana, który też się pojawił na trasie Wyrypy (http://www.s-nikiel-mojegory.pl/). Z tym, że poza uczestkami wyprawy, prawie nikogo nie spotykamy na szlaku. A słyszałam często pojawiające się na trasie pytania: dlaczego idziesz? I, co ciekawe, dużo ludzi nie umiało się sprecyzować. Też nie odpowiem, bo to nie jest też jedna odpowiedź.


Już na pierwszym podejściu na Równicę, po bajecznym zachodzie Słońca, powitała nas na długie godziny noc. Wiedziałam, że teraz to już klamka zapadła i nie ma ucieczki. Pociągi powrotne będą kursować od rana, schroniska są już zamknięte. Więc jedyne co można zrobić rozsądnie to iść przed siebie. A noc na takiej trasie jest dłuższa niż się wydaje. Mrok już dopadł nas w połowie podejścia na Równicę, dzięki temu na ścieżce pojawił się bajeczny rząd świetlików. Moi znajomi pognali gdzieś do przodu. Jak się potem okazało, dobrzy zawodnicy. Gdy byłam już na Równicy wstał Księżyc, by towarzyszyć nam w nocnej wędrówce. Akurat była pełnia, więc to była taka latarnia z nieba, która ułatwiała orientację w terenie. Czołówka była potrzebna, by odnajdywać właściwą ścieżkę szlaku w lesie i wiedzieć po czym się depta.


Przy drugim podejściu, na Czantorię zaczęło się już masowe sapanie, zwłaszcza, że mieliśmy dobre tempo. Od tego szczytu siły grupy zaczęły się rozkładać mniej równomirnie. Mi się włączyło silne ziewanie przy schodzeniu z Czantorii. Była godzina 1-sza rano i tego dnia była to już 25 godzina nie spania. Postanowiłam się wzmocnić jakimś izotonikiem, ale relakcja była odrzutowa. Nie mogłam go przełknąć. Napiłam się tylko zwykłej wody, czekolada i żadne jedzenie nie miały też szans. Dobrnęłam do schroniska na Soszowie. W akcie desperacji, chciałam to wszystko rzucić i iść tam spać, a rano wracać do domu i spać dalej. To były moje podstawowe marzenia w tej chwili. "Na szczęście" było zamknięte, ale były drewniane ławki na zewnątrz, na których niektórzy uczestnicy już postanowili zrobić sobie przerwę. Długo nie myślałam o innym rozwiązaniu, jak tylko ubrałam się we wszystko, co miałam i usnęłam na jednej z ławek. Noc była chłodna i wilgotna, bo zbierała się rosa, a w dolinie również mgły. Zimno dawało się we znaki i odnosiłam wrażenie, że nie mogę usnąć. Trochę się powierciłam i nagle spojrzałam na zegarek. Była 3.30, to znaczy że uciekło mi gdzieś półtorej godziny, czyli jednak musiałam usnąć. Dużo ludzi musiało mnie wtedy minąć, ale nie myślałam już o przejściu Wyrypy. Chciałam dojść do cywiliacji i wracać do domu. To był kryzys.




Zimno wczesnego poranka postawiło mnie na nogi. Należało się rozgrzać. Najlepszym sposobem na to był szybki marsz. Szybko dostałam się na Stożek, w międzyczasie zaczęło widnieć, więc czołówka była zbyteczna. Sporo osób odpoczywało na Stożku, ale mi było zbyt chłodno, poczułam siłę do marszu. I tak dotarłam na Kubalonkę, gdzie spotkałam też sporą grupę. Zrobiło się cieplej i poczułam pierwszy głód, więc wmusiłam w siebie małą kanapkę. Część osób postanawia tu zakończyć trasę, część osób ma chrapkę na Węgierską Górkę, "choćby miało się tam doczołgać".


Po przeanalizowaniu mapy stwierdzam, że szkoda jednak dnia na powrót do domu. Jest dopiero 7. Postanawiam iść na Baranią Górę i tam podejmę decyzję czy schodzę najliższą drogą czy walczę też o Węgierską. Na szczęście zaczynam przyjmować pokarm i picie, więc pojawia siła walki. I tak udaje mi się zdobyć Baranią. Zaczynają boleć nogi, ale zmieniło się nastawienie. Myślę nawet o czymś więcej niż najbliższy cel - Węgierską. Z tym, że teraz czekają mnie 4 godziny zejścia. Ostatecznie decyzję podejmę na dole. Ale już schodząc nogi zaczęły czuć przebyte kilometry, a ja zaczęłam się zastanawiać czy kolejne 12 godzin nocą będę w stanie przetrwać. Kończę trasę w Węgierskiej, a dojście do miasteczka upewnia mnie w tej decyzji. Jak już znalazłam stację PKP upewniłam się w tej decyzji. W pociągu zaliczyłam zgon - więc trasa do Katowic znacznie się skróciła. Pozdrawiam też Panią Konduktor, która mnie nie obudziła by sprawdzić bilet ;-)



Piszę Wam tą relację po 13 godzinach snu, i mam ochotę na więcej. Umieszczam parę zdjęć, przepraszam za ich kiepską jakość, aparat był widocznie równie mocno zmęczony jak ja. Albo i ja też dobrze nie widziałam. Podsumowując pokonałam w 16 godzin 56 km Głównym Szlakiem Beskidzkim, czyli cały Beskid Śląski. Z tego przespałam 1,5 godziny. Jest to mój życiowy rekord w ilości kilometrów w ciągu doby, choć wcześniej nie miałam takiej dokładnej statystyki i klasyfikacji. Nigdy nie jest za późno by założyć. Miałam też trochę czasu, by porozmyślać i ułożyć plan na przyszłość, jak również odpowiednią strategię. Kończąc trasę wiedziałam już od innych uczestników, że część osób zbliża się do Głuchaczek i mają duże szanse by tam szybko dojść. Na oficjalne wyniki czekam. Dzisiaj o 11.30 na miejsce przybyła moja koleżanka - Agnieszka. Jestem z niej dumna, cieszę się że zgodziła się iść ze mną i tak cudownie wygrać! Brawo Aga!


Jeśli ktoś chce wiedzieć więcej o tym, czym jest IV Wyrypa Beskidzka, polecam stronę: http://www.marek.bytom.pl/ Tu zresztą też można poczytać o innych górach wysokich... polecam.

1 komentarz:

  1. Piękna trasa i cudowni ludzie na szlaku polecam każdemu taką Wyrypę dla sprawdzenia siebie i dla ludzi, których się poznaje. Uczestnik IV wyrypy

    OdpowiedzUsuń