Gdzie zaczęła się moja przygoda z górami? Chyba tak jak większości osób, które swoją większą lub znaczną część życia poświęciły górom – w górach… niskich. Każdy z nas, jako dziecko wylądował chyba na wycieczce GÓRSKIEJ wraz z rodzicami. Tam po raz pierwszy poczuł kamienistą, może już troszkę niewygodną ścieżkę pod stopami. Poczuł trud podejścia po stromym stoku. Usłyszał radosny strumyk i z ciekawością zaczerpnął wody „na spróbowanie”. Tam docenił cień drzew w upalnym dniu i długim szlaku. Tam zachwycił się przyrodą, innym otoczeniem, innym wręcz – światem. I chociaż dzisiaj patrząc wstecz, stwierdzamy, że to były proste, często zbyt komercyjne wycieczki, to jakiś sentyment pozostaje. Bo nie zapomnę nigdy wycieczki z rodzicami i siostrą do Korbielowa, skąd szło się długimi godzinami dla nas, dzieciaków, na Pilsko. I radosnym równie powrocie, gdy na zabój zbiegaliśmy ścieżką, wołając: „Patataj!”. Nie można też zapomnieć wycieczki szkolnej w najstarsze polskie góry – Góry Świętokszyskie. Tam rozkrzyczaną gromadą wbiegało się na Święty Krzyż, gdzie z podekscytowaniem zwiedzało się chłodne, tajemnicze mury klasztoru, lub zdyszani odpoczywaliśmy na wzgórzu ruin zamku w Chęcinach.
Były też i kolejne wycieczki, często bardziej krajoznawcze, które wzbogacały w człowieku potrzebę odkrywania świata. To, oraz opowieści napotykanych ludzi, zapewne zrodziło gdzieś w głębi duszy marzenie, by robić coś jeszcze więcej. Może to właśnie dlatego postanowiłam studiować geografię. Program studiów dziennych tegoż kierunku na Wydziale Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego otworzył bramę do tajemnic tego świata i procesów nim rządzących, ale i także do miejsc i przeżyć, o których wcześniej nie śniłam. Już na pierwszym roku studiów odbywały się praktyki terenowe, które sprzyjały nie tylko doświadczaniu zdobytej wiedzy w terenie, jak i nowym dla mnie przygodom. Tu poznałam ludzi, dla których pasją już były góry, wspinaczka i „cioranie się” po jaskiniach. Tygodnie i miesiące spędzane na szlakach (i poza nimi) oraz wymiana doświadczeń dużo mnie nauczyły.
Moje pierwsze kroki w góry wysokie były trudne, wymagały dużo pracy i wysiłku, dostarczały dużo adrenaliny – przecież nie będę udawać bohaterki. Pojawiły się przecież chwile trudne, a dla mnie nawet bardzo. O specjalistyczne wyposażenie niełatwo, na początek wszystko najtańsze, tylko to co niezbędne, stopniowo coś się dokupowało. Częściej te stare, „beskidzkie” ścieżki stawały się stromymi, skalnymi stopniami, gdzie trzeba było pomagać sobie rękami, łańcuchami. Stawały się „tatrzańskie”, „wysokogórskie”. Spojrzenie w dół, pod nogi, przyprawiało o zawrót głowy, byle jak najdalej od krawędzi, czemu tu tak stromo! I bagaż ciągle taki ciężki, a ja taka słaba! Skąd reszta czerpie siły? Odwagę? Kolejne dni, deniwelacje, szlaki, ludzie… oni też odpoczywają, są zmęczeni, przeklinają pod nosem, mają obawy! Nie jestem tu sama! Są tu ludzie, którzy chcą mi pomóc przełamać bariery!
Nie kończę wątku, bo wciąż je pokonuję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz