niedziela, 9 stycznia 2011

Ostatni wypad w Tatry w starym roku 28-30.XII. 2010


Jak co roku po świętach Bożego Narodzenia wybrałem się w Tatry. Towarzyszyli mi Marcel i Magda. Planowaliśmy w Tatrach spędzić 3 dni i biwakować 2 noce pod namiotem – jednakże pewien splot okoliczności sprawił, iż do tego nie doszło. I może dobrze, bo było wyjątkowo zimno w Tatrach – nawet jak na zimę.

Do Zakopanego dojechaliśmy jakoś koło 7dmej rano we wtorek (28.XII.). Na miejscu okazało się, że Magda ma problemy żołądkowe. Zrobiliśmy więc sobie dłuższą przerwę w Kuźnicach (1000 m) w jednej z knajp. Zabawne, że natrafiliśmy tam na kolędę… Co, śmieszniejsze tego dnia miałem kolędę u siebie w domu…

Późnym popołudniem ruszyliśmy trasą przez Boczań do schroniska Murowaniec (1500 m). Wcześniej zadzwoniliśmy do schroniska aby zarezerwować miejsca noclegowe. Pomysł z biwakiem przy Czarnym Stawie Gąsienicowym odpadł ze względu na złe samopoczucie Magdy.

Pogoda nie była za fajna; niebo pochmurne, lekka mgła i silny mróz. Do Murowańca doszedłem pierwszy - zostawiłem plecak i pośpieszyłem pomóc Magdzie nieść plecak. Spotkaliśmy się trochę za drewnianymi chatkami. Razem doszliśmy do schroniska.

Magda wciąż się źle czuła - została więc w schronisku, a ja z Marcelem ruszyłem na Kościelec (2155 m). Wybraliśmy drogę przechodzącą obok Litworowego Stawu i Zielonego Stawu. Było dosyć mało osób na trasie. Spotkaliśmy parę schodzących Słowaków – dowiedzieliśmy się od nich, że w wyższych partiach gór warunki są w miarę ok. i śnieg trzyma. Zagrożenie lawinowe tego dnia było 1dynkowe, więc zostało tylko przeć do przodu – zwłaszcza, że robiło się coraz później. Trochę się rozpędziłem, żeby zdążyć wejść na Kościelec i zejść z niego jeszcze przed zmrokiem, i niestety źle pokierowałem naszym wejściem – pomyliłem drogi i zamiast iść w stronę Karbu (1853 m), to wleźliśmy na drogę prowadzącą do Świnickiej Przełęczy (2051 m). Marcel był z lekka skrzywiony – gdyż trochę od niego odskoczyłem i musiał mnie gonić, a w dodatku w kilku miejscach było bardzo ślisko (aby nie tracić czasu nie założyliśmy raków), w innych z kolei miejscach śnieg był miękki i trochę się w nim grzęzło. Będąc w pobliżu przełęczy, zorientowawszy się w pomyłce, postanowiliśmy zawrócić do schroniska.

Magda cały czas źle się czuła – leki nie pomagały. Dosyć wcześnie położyliśmy się spać – koło 19tej. Mimo tego momentalnie zasnąłem. Jakoś po 20tej Marcel zbudził mnie mówiąc, że z Magdą jest już dobrze. Pamiętam, że po tym godzinnym śnie nie potrafiłem za bardzo zajarzyć co się dzieje, patrzyłem na zegarek i nie wiedziałem czy jest rano, czy wieczór. W końcu po paru minutach odzyskałem pełną świadomość. Niestety stan Magdy polepszył się tylko na chwilę i jeszcze tej nocy miała kolejne wymioty. Mnie natomiast dawno się tak dobrze jak tej nocy nie spało…

Rano postanowiliśmy z Marcelem pójść na Świnicę. Osłabiona Magda została w schronisku. Wyruszyliśmy koło 11tej. Pogoda była wspaniała – silne słońce, bez zachmurzenia. Szliśmy wczorajszą drogą na Przełęcz Świnicką i stamtąd na taternicki wierzchołek Świnicy (2291 m).

Później w mediach dowiedziałem się, że dzień wcześniej 21dno latek z Wrocławia zaginął, a ostatnim miejscem, w którym był widziany, była Świnica. Jeszcze przed odnalezieniem jego ciała domyślałem się, że udał się ze Świnicy w kierunku Zawratu i po drodze spadł – ten odcinek jest bowiem dosyć eksponowany, a warunki śniegowe były na tyle złe (wierzchnia warstwa śniegu miękka, sam śnieg się nie lepił, a pod tym był twardy śliski zbity śnieg i lód), że niebezpiecznie było pchać się na tą drogę. Dodam, że warto iść z asekuracją przechodząc ten odcinek.

Pierwszy raz wspólnie z Marcelem stanąłem na Świnicy. Widoki były przednie. Porobiłem w drodze i na szczycie dużo zdjęć swoim nowym EOS 50D. Zmarzliśmy jednak mocno na wierzchołku. Jeść postanowiliśmy niżej – gdzie nie byliśmy narażeni na nieprzyjemny, mroźny wiatr. Chciałem jeszcze namówić Marcela na wejście na drugi wierzchołek Świnicy – ten wyższy, ale zobaczywszy, że droga jest przetarta tylko kilka metrów, zrozumiałem, że to nie jest najlepszy pomysł – już kiedyś nieźle się gubiłem idąc z Marcelem na Świnicę... A po za tym zawsze można spaść – śnieg nie był dobry, a tamten odcinek jest dosyć stromy.

Schodziliśmy tą samą drogą. Marcel śpieszył się do Magdy, a ja postanowiłem skoczyć jeszcze na Kościelec. Robiło się późno ale z przełęczy Karb (1853 m) można spokojnie w pół godziny wejść na Kościelec (2155 m), a schodzi się jeszcze szybciej. Rozmówiliśmy się, że posiedzimy w Murowańcu tego dnia ile się da, a później pójdziemy przenocować przy Czarnym Stawie Gąsienicowym. Miałem wrócić jakoś wieczorem. Rozdzieliliśmy się przy odbiciu szlaków. Wziąłem drugi czekan i pognałem.

Na Karbie stanąłem koło 15tej. Coś tam zjadłem (bardzo ważne, żeby jeść często w górach), napiłem się i zostawiłem plecak trochę powyżej przełęczy. Dwie osoby właśnie schodziły z Kościelca, kolejne 4ry zbliżały się do wierzchołka. Szybko ruszyłem do przodu z dwoma czekanami i aparatem na ramieniu. Śniegu na Kościelcu było dosyć mało i w niektórych miejscach odsłaniała się skała, albo czuć ją było pod cienką warstwą śniegu. Schodzącą grupę 4rech osób spotkałem pod wierzchołkiem przy najtrudniejszym odcinku… Poczekałem, aż zejdą i pokonałem te ponad 1,5 metra odsłoniętej skały. Na szczycie zrobiłem kilka fot i po jakichś 5ciu minutach zacząłem schodzić – było około 15.40. Trochę zmagałem się z zejściem na odcinku tej 1,5 metrowej odkrytej skały. Musiałem się skupić, zachować uwagę, dobrze stanąć i jakoś to poszło - jak zawsze z resztą (to był mój 5ty raz zimą na Kościelcu), - jest to jednak najtrudniejszy moment drogi i możliwe, że ten 18 latek, który niedawno spadł z Kościelca, poślizgnął się i stoczył z tego miejsca…

W trakcie drogi zejściowej miałem przyjemność oglądać piękny zachód słońca. Dogoniłem jeszcze przed zostawionym plecakiem grupkę 4rech osób i…. chodziło mi to już po głowie w drodze na Kościelec… Udałem się na Zawrat (2158 m). Pogoda była bardzo dobra, więc czemu miałem sobie odmawiać…? Drogę też znałem – miałem więc pewność, że nie pobłądzę, a droga musiała być przetarta, bo przez Zawrat wiele osób idzie ze schr. z piątki do Murowańca i odwrotnie.

Z Karbu udałem się na Czarny Staw Gąsienicowy. Staw był dobrze oblodzony i przeszedłem przez niego. Wziąłem na łeb czołówkę Marcela, gdyż moja słabiej świeci – fajną ma tą czołówę PETZL’a. W pobliżu Koziej Dolinki spotkałem dwie osoby, które były na Skrajnym Granacie i wracały już do Murowańca. Podzieliłem się z nimi moimi planami wejścia na Zawrat i przyznały mi rację, że trzeba korzystać z dobrej pogody. Raźniej było mi iść udzielonym poparciem.

Wysłałem jeszcze smsa Marcelowi, że udaję się na Zawrat i będę koło 20tej w schronisku. Napisałem również, że mam słabą baterię w komórce – miałem jedną kreskę. Poczym wyłączyłem komórkę, żeby nie marnować baterii. Było strasznie zimno – ledwo napisałem tego smsa.

Będąc przed główną ścianą drogi na Zawrat zostawiłem plecak i szybko pognałem do przodu. Śnieg był trochę miękki ale droga została dobrze przetarta – więc szło się całkiem dobrze. Im wyżej byłem tym mocniej wiał wiatr niepokojąco szumiąc.

W końcu dotarłem do przełęczy. Było koło 18tej. Bardzo mocno wiało i od razu zrobiło mi się zimno. Trudno było mi robić zdjęcia w takich warunkach. Jednak cyknąłem na dowód, że byłem. Krótko siedziałem na Zawracie – wpakowałem sobie rodzynki do gęby i udałem się w dół. Schodziło się szybko i jakoś nie czułem stresu. Wchodząc odrobinę obawiałem lawiny i te ciemności też trochę działały na psychę… Teraz widziałem w oddali światła Zakopanego i śpieszyłem do schroniska. Plecak znalazłem bez problemu. Wsadziłem aparat do plecaka i pognałem dalej.

Schodząc odbiłem nie tak jak miałem i zacząłem złazić letnim szlakiem wzdłuż zamarzniętego potoku schodzącego ze Zmarzłego Stawu. W paru momentach droga była bardzo oblodzona, a w innych zejście utrudniały gołe skały. Zastanawiałem się, czy nie zawrócić ale w sumie dało się zejść i zszedłem.

W Murowańcu byłem o 19tej - wcześniej niż zakładałem. Zaraz zauważyłem Magdę i poszedłem do niej. Powiedziała, mi że Marcel wyszedł wyjrzeć czy nie idę, i że niedługo przyjadą po nią ratownicy TOPR. Niebawem zjawił się Marcel zauważając mnie. Powiedział, że po tym jak otrzymał ode mnie wiadomość, że idę na Zawrat, wysłał mi smsa, żebym wracał, bo wracamy już. Z Magdą dalej było źle. Planowaliśmy wracać jutro ale, do jutra pewnie by jej nie przeszło, a nie miała siły żeby o własnych siłach zejść. Marcel zgłosił się do Toprowca ze schroniska i z nim ustalił, że najlepszym rozwiązaniem będzie interwencja TOPR i zwiezienie Magdy do szpitala w Zakopanym. I w ten sposób dostaliśmy się do Kroniki TOPR…

Z początku nie mieliśmy pewności, czy i mnie z Marcelem wezmą Toprowcy, ale w samochodzie było dużo miejsca i wszyscy zjechaliśmy na dół. Wyjechaliśmy ze schroniska koło 20tej. Dobrze, że nie wróciłem później…

W szpitalu Magda dostała dwie kroplówki. A ja z Marcelem rozłożyliśmy się w przedsionku szpitala – koło maszyn z napojami (później przeszliśmy do poczekalni). Marcel ciągle dochodził do Magdy, a ja pilnowałem rzeczy. Nie było tak źle – można było się położyć na karimacie i przespać (tylko sprzątaczka przez całą noc ciągle łaziła), można było również korzystać z łazienki.

Przesiedzieliśmy w szpitalu do rana. Marcel z Magdą postanowili wracać pociągiem o 5.15. Ja natomiast postanowiłem wykorzystać ostatni dzień górach i u dać się na Kasprowy Wierch (1987 m), a potem na Czerwone Wierchy.

Do Kuźnic dotarłem na piechotę. Później trochę poczekałem, aż otworzą o 7dmej przechowalnie rzeczy. Zostawiłem tam mój plecak (nie było sensu go taszczyć) – wziąłem ze sobą tylko kijki, raki, zapasowy polar 100 i aparat. Jedzenie i picie powsadzałem do kieszeni kurtki i ruszyłem, tym razem żółtym szlakiem, do Doliny Gąsienicowej.

Zrobiło się już widno ale pogoda nie była fajna – dużo mgły i zachmurzenie. Dosyć szybko dotarłem do Kasprowego Wierchu. Na szczycie było zimno i nieprzyjemnie. Zacząłem się zastanawiać, czy iść dalej. W końcu ruszyłem w stronę Kopy Kondrackiej (2005 m). Po prawej stronie miałem trasę zjazdową – odbiłem bardziej w lewo i trafiłem na ślady raków prowadzące w stronę Kopy Kondrackiej. Szedłem grzbietem, więc było bezpiecznie. Po jakimś czasie założyłem polar 100tkę – zwykle zimą w górach chodzę tylko w oddychającej koszulce i kurtce, tutaj jednak nie potrafiłam wytrzymać z zimna i musiałem wykorzystać polar.

Z powodu złych warunków pogodowych postanowiłem jednak zawrócić. Wkrótce po tym dostrzegłem kilka osób zmierzających w moją stronę. Gdy już doszli do mnie to niespodziewanie rozpogodziło się. Zwróciłem się znów w stronę Czerwonych Wierchów. Szedłem teraz waz z napotkanym małżeństwem z ich dwójką nastoletnich dzieci.

Ostatecznie doszliśmy pod Pośredni Wierch Goryczkowy (1874 m). Na grzbiet trudno było wejść ze względu na słabo trzymający śnieg. Natomiast trawers był trochę niebezpieczny z powodu ryzyka podcięcia lawiny. Robiło się późno – a musiałem przecież wracać do Kuźnic po plecak – więc zawróciłem. Podobnie uczyniła napotkana rodzina.

Wracając zrobiłem dużo ładnych zdjęć. Na Kasprowy szybko dostałem się z powrotem, a dalej schodziłem do Kuźnic zielonym szlakiem wzdłuż wyciągu. Na dole byłem koło 15tej. Poszedłem zaraz po swój plecak. Jego przechowanie kosztowało mnie 10 złotych. Już chciałem płacić, gdy… Sięgnąłem do jednej kieszeni – nie ma portfela, sięgnąłem do 2giej, 3ciej, 4tej, 5tej, 6tej kieszeni i dalej nie było mojego portfela. Byłem przekonany, iż wsadziłem go do jednej z kieszeni kurtki… W końcu poprosiłem plecak – żeby tam poszukać portfela i na szczęście był w plecaku… Uffa!

W przedsionku tej wypożyczalni sprzętu i jednocześnie przechowalni rzeczy przebrałem się. Ubrałem zwykłe spodnie do pociągu i nową koszulkę. Potem skoczyłem jeszcze do knajpki naprzeciwko, gdzie za 6 złotych dostałem grzańca grzanego w mikrofalówce.

Na dworcu byłem po 16.30 i akurat złapałem PKS jadący bezpośrednio do Katowic.

O to zdjęcia wystawione chronologicznie:





























































5 komentarzy:

  1. Faktycznie ostatnie dni starego już roku były naprawdę bardzo ładne i pogoda dopisywała. Zdjęcia przednie :) Mam nadzieję, że Wasza towarzyszka w nowym roku jest już w pełni zdrowa.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. A no takie Tatrzańskie zakończenie roku. Może nie takie wspaniałe i spektakularne jak w zeszłym ale na pewno nie będziemy żałować że pojechaliśmy w nasze ukochane Tatry. A fakt, że Madzia nie mogła wspólnie z nami raczyć się wspaniałymi widokami ze Świnicy (troszkę przymglonych w mojej pamięci przez przeszywający do samej kości mróz w połączeniu z silnym wiatrem) - jest bolesny dla niej jak i dla mnie, że nie mogłem tych wspaniałych chwil dzielić wspólnie z Nią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem Ci, że czytałem Twoją relację z przyspieszonym pulsem.
    Końcówka mnie rozbawiła: "Ubrałem zwykłe spodnie do pociągu i nową koszulkę.". Rozbawiła mnie dlatego, że ja zawsze wracam brudny jak nie wiem co hehe, bywało, że drogę z dworca w Katowicach do mojego domu przemierzałem nieczynnymi torami kolejowymi zarośniętymi brzozowym lasem :-P

    OdpowiedzUsuń
  4. Relacja z dobrą narracją i dużym ładunkiem emocji dla czytającego, a dokumentacja fotograficzna - super!

    PRZODOWNIK GOT

    OdpowiedzUsuń
  5. Przecudne widoki, jak robisz to że relacja wywołuje u mnie gęsią skórkę?

    OdpowiedzUsuń