środa, 16 czerwca 2010

Tajemnica Val Travenanzes



Dolomity to potężne pasmo górskie, składające się z wielu masywów górskich oddzielonych równie pięknymi dolinami. Góry te, składające się głównie z wapieni i dolomitów tworzą niezwykłą mozaikę barw, form, wielkości. Bez wątpienia każdy, kto choć raz przejdzie choć jednym z tak licznych tu szlaków, będzie chciał powrócić. Bogactwo tych gór sprowadza się właśnie do różnorodności poprowadzonych tras, a ich mnogość i zróżnicowanie trudności technicznych powoduje, że nie są tak zatłoczone, a wręcz jest okazja do pobycia z górami sam na sam. Zupełnie.


Val Travenanzes to długa, erozyjna dolina rzeki Travenanzes, dopływu Fanes, a następnie Boite, głównej rzeki Cortiny d’Ampezzo. Travenanzes wcina się głęboko między potężnymi ścianami Tofan a Lagazuoi i Cavallo. Dolina zaczyna się od Przełęczy (Forcella) i polany Malga Travenanzes (2507 m n.p.m.) a kończy uchodząc do Fanes na wysokości 1380 m n.p.m., przy długości około 6 km.



Jej dnem biegnie niewymagający, niezwykle malowniczy szlak, którym przyszło nam schodzić. W pierwotnym planie mieliśmy spać w samej dolinie, w której niewiele poniżej miała być usytuowana chatka. Michał, będąc parę lat wcześniej w tym miejscu, miał przyjemność biwakowania w starej, drewnianej chacie. Gdy tu dotarliśmy sierpniu 2007 roku, budyneczek został odrestaurowany i… zamknięty na kłódkę. To nie był dla nas najlepszy dzień. Wyruszyliśmy z wszystkimi gabarytami z Passo Falzarego by przejść Gall. dell Castelletto przez środek góry Tofana do Roses. Pogoda już od rana nie była łaskawa, jak zresztą od kilku dni. Było chłodno i ciągle padał deszcz. W takich warunkach Michał musiał odpuścić tegorocznym marzeniom o zdobyciu Tofany do Roses ferratą Lipella. Galerii również nie mogliśmy przejść, gdyż tuż przed wejściem nie mogliśmy znaleźć jednej z czołówek. Jak się okazało wieczorem, zwinięta była w namiocie.



Tak więc pierwsze wycofanie tego dnia zaliczone. Byliśmy już na tyle zmoczeni, że chcieliśmy odpocząć w chatce, która okazała się zamknięta. Z początku spokojnie rozpoczęliśmy schodzenie doliną Travenanzes, oglądając jeszcze pozostałości z tuneli wydrążonych w skałach w czasie pierwszej wojny światowej. Ukształtowanie dna doliny nie sprzyjało rozbijaniu się namiotem, więc postanowiliśmy zejść całkiem na dół.



Szlak przecina kilkakrotnie niewielką początkowo rzeczkę Travenanzes, którą w normalnych warunkach można przekroczyć nie mocząc nawet buta. Jednak w tych warunkach, po kilku dniach ulew, potoczek zmienił się w rwącą rzekę. Jej przekraczanie nie należało już do najłatwiejszych. Szybko się przekonaliśmy, że woda sięga już po kolana. Chcąc nie chcąc, musieliśmy ją przekroczyć, ponieważ dno doliny znacznie się zwężało. Momentami szlak zupełnie gubił się pod wodą, a my przeciskaliśmy się przez kosówkę. Kiedy szlak ku naszej radości oddalał się od rzeki i zbliżał do ścian skalnych, tu czekała na nas inna niespodzianka, zewsząd spływały na nas wodospady. Może wyglądało to bajecznie, ale dla nas to już nie było zabawne.




Gdy docieraliśmy w dół doliny, zaciekawił nas jeszcze widok głębokiej gardzieli poniżej mostku, na którym na chwilę się zatrzymaliśmy. Nisko, pod nami potężna fala rzeczna rozbijała się o skały, szumiała wodospadami i kotłami eworsyjnymi. W starciu z tą rzeką wzmocnioną jeszcze o liczne dopływy, nie mielibyśmy wielu szans.


Gdy doszlimy do szosy zapadał zmrok, ale czekała jeszcze nużąca wędrówka do campingu Olimpia w Fiames. Na miejscu byliśmy około 22 i zapowiadała się chłodna noc, a my mielimy wszystko mokre. To był długi, męczący i mokry dzień...



Rok później obserwowałam z góry Malga Travenanzes, przemierzając szczęśliwie Via Ferratą Giovani Lipella. Następnego roku szło doliną dużo ludzi, wzdłuż małego potoczku, który ma swoje tajemnice, gdy tylko wzrośnie zasilanie…





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz